Dbacie o to, bym się nie leniła jako doradczyni, oj, dbacie. W tym tygodniu postawiło mnie do pionu kilka zgłoszeń, w tym po sąsiedzku. Przy ul. Jaracza 59 rozpoczęło się wyburzanie zaniedbanej przez miasto kamienicy – ostańca między dojazdem do tzw. gazowni i garaży a miejskim parkingiem użytkowanym przez pracowników sądu. Pamiętałam to miejsce i wiedziałam, że jest tam sporo drzew, więc pobiegłam „zbadać sprawę”.
Na samym podwórku tylko jeden spory czarny bez, raczej nie ma szansy przetrwać między rozbieranymi komórkami. I nie trzeba zezwolenia na jego usunięcie, pień ma mały obwód. Za to po stronie sądu przy samiutkim murze wyburzanych budynków rośnie kilka dorodnych drzew, ich pnie przytykają wręcz do ściany, a korzenie prawdopodobnie wrastają w nią. Dla tych drzew nieostrożna rozbiórka to może być śmiertelne zagrożenie – mogą się po prostu wywrócić, do tego na przechodzące osoby i parkujące pojazdy. Na całym skrawku zieleńca naliczyłam 38 drzew!
Wyburzenie takiego budynku wymaga pozwolenia budowlanego i jest obwarowane przepisami prawa budowlanego dot. m. in. zabezpieczenia terenu objętego rozbiórką. Ale też zapewnienia, że w otoczeniu nie dojdzie na skutek rozbiórki do żadnych szkód czy zagrożeń – w tym szkód dla zieleni. Jeśli drzewa na terenie budowy lub obok muszą być wycięte, potrzebne jest zezwolenie od marszałka – bo to akurat teren gminny. Za uzyskanie pozwoleń odpowiada właściciel nieruchomości, za sposób prowadzenia prac – kierownik budowy. Jego nazwisko i telefon powinny znaleźć się na tablicy budowy umieszczonej w widocznym miejscu, takim, by przechodnie mogli w razie konieczności zgłosić mu problem. Tablicy nie było. Czemu o tym piszę? Bo często chcąc bronić drzew, trzeba szukać możliwości zgłoszenia uwag na miejscu albo wstrzymania prac zagrażających drzewom na podstawie niebezpiecznych nieprawidłowości na budowie.
Teren budowy musi być tak wygrodzony, by osoby postronne nie mogły na niego wejść, bo może to być po prostu niebezpieczne. Sprawdzam więc – od strony garaży stoją stalowe ażurowe barierki, ale porozsuwane i bez problemu ludzie skracają sobie między nimi drogę do ul. Narutowicza. Od strony parkingu na długim odcinku jedynym zabezpieczeniem miała być wg wykonawcy białoczerwona taśma, smętnie snująca się w kawałkach po trawniku i chodniku. Może jeszcze nie ma rozbiórki, skoro tak to wygląda? Ależ jest! Dwie maszyny zdążyły już nadgryźć mury oficyny i rozebrać któryś z niskich budynków gospodarczych, bo po podwórku ściele się gruz a w ziemi zieje na oko dwumetrowa dziura. Tyle, że ani żywego ducha na placu.
Dzwonię do Wydziału Urbanistyki i Architektury UMŁ, bo to tam wydawane są pozwolenia na budowę, w tym dla… UMŁ. Powinni wiedzieć, jakie obowiązki zostały nałożone by ochronić drzewa na sąsiednim terenie. Oczywiście nie odbierają. Składam do nich wniosek o dostęp do informacji publicznej – błyskawiczna odpowiedź odsyłająca do PINB. Spychologia – bo jako organ wydający decyzje, mają obowiązek je udostępnić, odpisuję więc, że czekam na dane w ich posiadaniu.
Nadzór budowlany w Łodzi działa słabo i głównie gdy stanie się już coś złego. Czemu? Dzwonię pod wszystkie dostępne numery – jedyny odbierający rzęzi w słuchawce. Składam więc oficjalny wniosek o kontrolę placu budowy, mailem, z podpisem kwalifikowanym. Może kiedyś odpowiedzą.
Kto zareagował? Departament Ekologii i Klimatu, któremu do wiadomości przesłałam pismo do PINB i Zarząd Zieleni Miejskiej. W poniedziałek miły pracownik ZZM skontroluje miejsce rozbiórki i sprawdzi, czy wykonawca ma obowiązek zabezpieczyć drzewa przez uszkodzeniem, utratą stabilności i zapyleniem. Dziękuję!