Świadomość wagi jakości życia w miastach bardzo się zmieniła, miasta przestały być tylko miejscami w których śpimy i pracujemy, i przez które przejeżdżamy. Dużo dziś dyskutujemy o „mieście 15-minutowym”, w którym mamy blisko z domu do podstawowych usług publicznych i prywatnych – do osiedlowego sklepiku, biblioteki, lekarza, szkoły, przedszkola, świetlicy czy boiska. Jest na ten temat także mnóstwo przekłamań i wręcz histerii „chcą zamknąć nas w komunistycznych gettach”, choć to jak najbardziej kapitalistyczny „zachód” wymyślił i stara się wdrażać tę ideę.
Jednym z kluczowych elementów „dobrej” i „jakościowej” przestrzeni jest obecność drzew. Zależność wartości nieruchomości od dostępu do zieleni dostrzegają od dawna deweloperzy i pytają o to pośrednicy sprzedaży nieruchomości. Nieprzypadkowo na wizualizacjach nowych osiedli budynki toną w drzewach a inwestycje noszą nazwy „Dębowa Aleja”, „Topolowy Zakątek”, nawet jeśli ostatnią topolę na placu budowy rozjechał spychacz. Nie przypadkowo też nabywcy mieszkań na takich osiedlach protestują, gdy zamiast lasku za ich płotem mają stanąc kolejne bloki.
Muszę przyznać, że sama kupując mieszkanie wiele lat temu podświadomie zdecydowałam się na konkretny adres patrząc przez okno – ogród uniwersytecki od zachodu, od wschodu podwórze z ogromnymi kasztanowcami, duże drzewa na ulicy, dwie minuty spacerem do jednego parku, 10 do kolejnego. Mimo, że mniejsze mieszkanie przy tej ulicy było droższe od o połowę większego ale bez drzew za oknami.
Od wielu lat wiadomo, że dostęp do zieleni w miastach to też jeden z podstawowych warunków nie tylko samopoczucia i zdrowia psychicznego przebywających w mim osób, ale i zdrowia fizycznego – naszych organizmów. Ba, pojawiają się badania naukowe wykazujące związek pomiędzy obecnością zieleni przyszpitalnej a postępami rekonwalescencji pacjentów. Przykład >> Nawet szpital im. Kopernika, który w ubiegłym roku wyciął w pień duży przyszpitalny mini park, bo zaplanował akurat w jego miejscu nowy budynek, dziś chwali się dofinansowaniem na urządzenie dla pacjentów nowego ogrodu terapeutycznego.
Każdy z nas powinien mieć taki dostęp zapewniony, nie może to zależeć od pochodzenia czy zasobności portfela. Nie podlega już dyskusji, że nie powinno być podziału na zielone dzielnice dla uprzywilejowanych i stłoczone na klepiskach osiedla dla ubogich. Ale jak powinno wyglądać zagospodarowanie przestrzeni miejskiej, by wszystkim żyło się w niej przyjemnie, zdrowo i bez zagrożeń klimatycznych? Czy wystarczy kawałek trawnika i park kilka kilometrów od domu, byśmy mieli gdzie odstresować się w kontakcie z naturą, spotkać z sąsiadami, wyjść z dzieckiem na spacer? Jak wprowadzić ogólną zasadę, z której mieszkańcy mogliby rozliczać samorządy, domagając się wyrównywania jakości przestrzeni?
Proste wskaźniki
Urbaniści, szukając odpowiedzi na to pytanie, odwołują się coraz chętniej do 3 prostych wskaźników opracowanych przez holenderskiego eksperta od leśnictwa miejskiego, prof. Cecila Konijnendijka w 2021 roku:
- z każdego miejsca gdzie pracujemy, uczymy się i mieszkamy powinniśmy widzieć minimum trzy drzewa
- każda okolica, gdzie pracujemy, uczymy się albo mieszkamy powinna być w minimum 30% pokryta koronami drzew
- z każdego miejsca gdzie pracujemy, uczymy się i mieszkamy powinniśmy mieć maksimum 300 metrów do parku lub wysokiej jakości terenu zieleni.
Widok drzew z okien łagodzi objawy depresji, schorzeń lękowych, zmniejsza ryzyko otyłości czy nadciśnienia – jednych z najczęstszych chorób cywilizacyjnych. Zachęca też do wyjścia z domu i do kontaktów międzyludzkich – milej jest usiąść z sąsiadem pod lipą niż rozmawiać na klatce schodowej.
Pokrycie koronami drzew poza samą ich obecnością łagodzi skutki upałów – odparowywania wody z gleby, nagrzewania budynków, nawierzchni i… mieszkań. Oszczędza też pieniądze – przecież wentylatory i klimatyzatory to znaczące zużycie energii, w Polsce najdroższej w całej UE. Podczas ulew spowalnia spływ wody do kanalizacji, a korzenie i gleba wchłaniają dużą część opadów. 30-procentowe pokrycie (mierzone z lotu ptaka) to absolutne minimum, by ten wpływ był odczuwalny – a i to przy obecnych przepisach może być dużym wyzwaniem. A dopiero 40-procentowe „zacienienie koronami” daje efekt minimalizacji uciążliwych miejskich wysp ciepła.
Bliskość terenów zieleni – nie w postaci małego skwerku czy zanieczyszczonej ulicy, ale parku, bulwarów, przestrzeni wokół zbiornika wodnego – jest tym bardziej ważna dla osób, którym trudno jest dotrzeć w bardziej oddalone miejsca – dla osób starszych, mniej sprawnych, zabieganych czy osób z małymi dziećmi, dla osób, których nie stać na płatne rozrywki i zajęcia dające oddech. Ma więc charakter egalitarny i włączający, tworzący społeczność. 300 m to spacer z prędkością 5 km/h (przyjmuje się, że sprawni piesi poruszają się z prędkością ok. 5-6 km/h) zajmujący ok. 3,5 minuty, osobie mniej sprawnej zajmie to zapewne ok. 10 minut.
Wyzwanie dla Łodzi
A gdybyśmy tak ambitnie chcieli wdrażać tę zasadę w Łodzi? Wg Krajowej Mapy Koron Drzew firmy MGPP AERO pokrycie koronami drzew powierzchni Łodzi to 8,90%, Warszawy 14.10%.
W dodatku rozkład koron drzew na terenie miasta jest bardzo nierówny, a statystyki poprawiają obszary położone na obrzeżach miasta i wielkie parki poza najmniej zadrzewionymi obszarami. (patrz: zdjęcie główne – red.) Miasto nie wprowadziło niestety jeszcze ogólnodostępnych narzędzi do mierzenia procentowego pokrycia koronami drzew wybranych obszarów i możemy je jedynie szacować. Dane ze obowiązującego Studium pokazują je jedynie dla obszarów SIM, kompletnie nieidentyfikowalnych z osiedlami czy okręgami wyborczymi, funkcjonującymi w świadomości mieszkańców.
O ile na osiedlach o charakterze willowym bardzo słabe wskaźniki łatwo wytłumaczyć ograniczoną ilością przestrzeni ogólnodostępnych i skupieniem zieleni na prywatnych, zamkniętych posesjach, to zatrważające są wskaźniki dla obszarów o przewadze zabudowy wielorodzinnej. Tyle o zieleni ogólnodostępnej wg Studium. Zerknijmy na korony drzew – na różnice w granicach jednego osiedla Śródmieście Wschód – pomiędzy Radiostacją (gdzie blisko jest do 30%, ale inwestycje już czynią szkody) obok dużego Parku 3 Maja a Ogrodami Sukienniczymi (wg SIM Fabryczna)…
… czy dwiema stronami ul. Srebrzyńskiej.
Widok z okna
Większość osób zamieszkujących w centralnych obszarach Łodzi – na Śródmieściu czy Starym Polesiu – nie ma szans zerkając w okno zobaczyć 3 drzew, a jedynie okna kamienicy naprzeciwko. Drzewa dojrzałe wykruszyły się przez warunki bytowe, zaniedbania i niefachową „pielęgnację”. Młode drzewka, sadzone w ostatnim czasie, poprawią widok za kilkadziesiąt lat, a i tak często są sadzone na tyle rzadko, że nie zawsze za oknem będzie więcej niż czubek jednej korony – np. zasada jedno drzewo na elewację przy ul. Piotrkowskiej nie spełni prawdopodobnie omawianego wskaźnika. Sytuację mogłyby ratować drzewa na podwórkach i w kwartałach – lecz pierwsze są od lat rugowane, a drugie padają ofiarami przebić przez kwartały i otwierania ich na nową zabudowę. Przycinanie dojrzałych drzew na osiedlach bloków „na zapałkę” da widok na ogołocony pień, a sadzenie jedynie form kulistych lub szczepionych na pniu nie daje szansy na „widok na trzy drzewa” już osobom mieszkającym na drugim piętrze. Konieczna byłaby radykalna zmiana podejścia do pielęgnacji drzew, doboru gatunkowego i rozmieszczania nasadzeń.
Ile do parku?
Obowiązujące Studium kierunków zagospodarowania przestrzennego określa jedynie ilość m2 ogólnopojętej zieleni na mieszkańca, bez analizy odległości do parków. „Przeprowadzona w tym celu analiza wykazała, że w przypadku większości jednostek powierzchnia zieleni ogólnodostępnej przypadająca na jednego mieszkańca nie przekracza 8 m2 (absolutnie minimum przyjmowane w urbanistyce) . Jednostkami charakteryzującymi się zupełnym brakiem lub niewielkim udziałem zieleni są jednostki z dużym udziałem historycznej zabudowy XIX-wiecznej (Fabryczna Widzew, Stare Polesie, Stare Bałuty), w których na jednego mieszkańca przypada mniej niż 2,5 m2 terenów zieleni, i gdzie zajmuje ona mniej niż 1% powierzchni jednostki. […] dotyczą obszaru między ulicami: Piotrkowską, Północną, Wschodnią i Narutowicza, gdzie nie występują żadne tereny zieleni urządzonej, a liczba drzew jest najniższa w całej Strefie i nie przekracza 6 szt. na 1 ha. Dostęp do „dużych” (powyżej 2 ha) terenów zieleni mają nieliczni
mieszkańcy śródmieścia. […] Na większości terenów Strefy Wielkomiejskiej zieleń urządzona w ogóle nie występuje lub jej udział w powierzchni kwartału nie przekracza 1%. Tylko w nielicznych terenach braki te są rekompensowane obecnością pojedynczych zadrzewień lub ich skupisk (np. w rejonie ulic: Uniwersyteckiej, Kopcińskiego) (Gdzie właśnie te skupiska drzew znikają – komentarz red.)
W dużym przybliżeniu obszary spełniające warunek odległości 300 m od parku dla parku Moniuszki i parku Staszica wyglądają mało pozytywnie – jest to praktycznie zasięg jednej przecznicy.
By spełnić tak ambitne wskaźniki władze miasta musiałby znacząco zrewidować politykę planistyczną i własnościową by wyszukać miejsca pod nowe parki i duże tereny zróżnicowanej zieleni dla mieszkańców miejsc pozbawionych dziś takiego komfortu. Wymagałoby to prawdopodobnie rezygnacji z dogęszczania Strefy Wielkomiejskiej i znaczącego ograniczenia planami miejscowymi dostępnych terenów pod zabudowę.
Jeśli dodamy do tego jasny sygnał z Lublinka, Łagiewnik, Retkini i wielu innych miejsc, sprzeciwiający się zabudowie terenów porolniczych z naturalną sukcesją drzew i ograniczenia finansowe samorządu, znalezienie obszarów zabudowy nie budzących sprzeciwu byłoby ogromnym wyzwaniem. Łódź ma takie miejsca – są to obszary poprzemysłowe, z rozproszoną własnością i wymagające często rekultywacji gruntów. Ew. tereny użytkowane rolniczo położone bliżej Strefy Wielkomiejskiej.
21 lutego tego roku rozpoczęły się prace nad nowym narzędziem planistycznym – planem ogólnym, który wyznaczy obszary uzupełnienia zabudowy i, w przeciwieństwie do Studium, zablokuje inwestowanie w miejscach do tego nieprzewidzianych. Czy ten dokument będzie choć w drobnym stopniu brać pod uwagę tak wysokie standardy?